Balsamy do ciała stosuję codzienne rano. Cenię te, które szybko się wchłaniają i nie pozostawiają na ciele tłustej warstwy. Dziś słów kilka o balsamie do ciała marki Balea, który przyleciał do mnie z bułgarskiej drogerii DM za sprawą moich rodziców. Pokazywałam go w poście z serii Nówelaski, o tutaj. Zapraszam na szczegóły.
Balsam otrzymujemy w dość twardej 200 ml tubie zamykanej na klik. Sam specyfik jest dość rzadki, a jego zapach jest intensywny, ale czym pachnie? Nie wiem, nie jest ani słodki, ani świeży, przypomina mi trochę zapach olejku Alterra z papają. Balsam przeznaczony jest do pielęgnacji skóry bardzo suchej czyli właśnie takiej, jakiej posiadaczką jestem. Według producenta skład balsamu stanowią w 40% oleje słonecznikowy, sojowy i migdałowy, które są w pełni wegańskie. Prócz olejów o skórę dba alantoina i witamina E, które mają za zadanie wygładzić ją. Balsam udało mi się zużyć do końca bez rozcinania tuby, za co ogromny plus. Producent obiecuje, iż balsam szybko się wchłania.
Jak balsam sprawdził się u mnie? Otóż właściwości pielęgnacyjne produktu oceniam bardzo dobrze. Skóra po jego zastosowaniu była miękka, odżywiona i nawilżona. Nie pojawiły się również przesuszone obszary, do czego mam tendencję. Niestety balsam ma jedną poważną wadę - wchłania się bardzo powoli, niezależnie od nałożonej ilości, i pozostawia na ciele tłustą warstewkę, myślę, że to za sprawa dużej ilości olejów w składzie. Zdarzyło się nawet raz, że balsam zamiast w ramiona, wchłonął się w koszulę, przez co byłam zmuszona do szybkiej zmiany ubrania. Balsam kosztował w bułgarskim DM około 8 zł, także przyjemnie.
Znacie ten balsam Balea? Polecacie inne warianty balsamów bądź maseł tej marki?