wtorek, 25 marca 2014

Phenomé Oczyszczająca maska do włosów

W ostatnim czasie postanowiłam bardziej zadbać o kondycję swoich włosów. Nie jest z nimi jakoś najgorzej, ale zawsze mogłoby być lepiej :) Nie farbuję włosów od kilku lat, na co dzień nie stylizuję ich żadnymi środkami do tego przeznaczonymi, nie używam lokówek/prostownic itp., jedynie czasem suszę włosy suszarką. Mimo to moja czupryna bywa czasem delikatnie przesuszona, potrzebuje dodatkowego nawilżenia i odżywienia. Jednak, aby wszelkie maski dobrze działały, włosy powinny zostać uprzednio porządnie oczyszczone. Właśnie, i o takim oczyszczającym produkcie napiszę dziś kilka słów, zapraszam.


Producent wskazuje, iż oczyszczająca maska to innowacyjny preparat do skutecznego i intensywnego oczyszczania włosów, bez naruszania ich struktury. Opracowany na bazie glinki kaolinowej, naturalnych drobinek ściernych, organicznych olejów, naturalnych ekstraktów oraz ekologicznych wód roślinnych, likwiduje wszelkie zanieczyszczenia, również te oporne na działanie szamponu. Uwalnia włosy z nadmiaru sebum oraz środków do stylizacji (lakier, żel, wosk, guma, pomada). Włosy odzyskują świeżość, lekkość i witalność, są doskonale przygotowane do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych oraz stylizacji.

Główne składniki aktywne:
  • wody roślinne - dostarczają niezbędnych witamin i minerałów,
  • biała glinka - działa oczyszczająco i ściągająco,
  • proszek ryżowy, drobinki z pestek oliwek - doskonałe naturalne substancje złuszczające,
  • oleje: makadamia, arganowy, jojoba - nawilżają, zmiękczają, odbudowują strukturę włosa, 
  • proteiny z pszenicy - odżywiają, nawilżają, przywracają włosom ich naturalną strukturę, 
  • wyciąg z owoców goji - dodaje witalności i energii, działa przeciwutleniająco, 
  • ekstrakt z owoców noni - odżywia, wzmacnia, działa antyoksydacyjnie,
  • ekstrakt z liści oczaru wirginijskiego - działa wzmacniająco i przeciwzapalnie, wykazuje własności antyoksydacyjne, 
  • wyciąg z mięty pieprzowej - działa łagodząco, odświeżająco, antyseptycznie.

Na opakowaniu papierowym, jak i na zakrętce szklanego słoika zawierającego 200 ml maski, znajdziemy informację, iż należy nałożyć maskę na lekko wilgotne włosy, wmasować, przeciągając od nasady aż po same końce. Następnie dokładnie spłukać preparat z włosów, po czym umyć je szamponem. Stosować 1-2 razy w tygodniu lub częściej, w zależności od potrzeb.



Teraz czas na moją opinię o produkcie. Produkt ma postać beżowej pasty z dużą ilością peelingujących drobinek. Zapach jest taki delikatnie cytrusowy z nutą ziołową. Całość świetnie sunie po moich włosach o długości do ramion. Myję włosy szamponem, następnie wcieram maskę zarówno w skórę głowy, jak i we włosy, które palcami rozczesuję celem ich dokładnego oczyszczenia. Jeśli mam czas to pozostawiam maskę na kilka minut na włosach i następnie zmywam szamponem. Jeśli natomiast czasu mi brak to od razu po wykonaniu "masażu" myję całość szamponem. Odżywka nie jest już potrzebna, bo czupryna jest miękka, gładka i nawilżona. Zatem traktuję tę maskę oczyszczającą również jako preparat nawilżająco-odżywczy. Główna funkcja maski - oczyszczająca, również została w moim przypadku spełniona, bowiem włosy po regularnym stosowaniu preparatu, są jakby lżejsze i dłużej świeże. Muszę też wspomnieć, że maska oczyszczająca jest strasznie wydajna. Używam jej raz w tygodniu od dwóch miesięcy i nie dobiłam nawet do połowy. Jednym słowem - bardzo mocno się polubiłyśmy i myślę, że maska na stałe zagości na mojej łazienkowej półce. Polecam zatem ą wypróbować!
Cena maski to 94 zł za 200 ml słoik, przy czym zawsze podkreślam przy recenzjach produktów marki Phenomé - zalecam zakupy podczas promocji, o które tutaj czy w sklepach stacjonarnych bardzo łatwo :)
 
Znacie maskę oczyszczającą Phenomé? Służy Wam tak samo dobrze jak mi?
 

niedziela, 23 marca 2014

Essie French Affair

Dziś prezentacja kolejnego, iście wiosennego lakieru z szafy Essie. French Affair to piękny, kremowy, bardzo spokojny róż, który kryje przy dwóch warstwach, choć nie ukrywam, że moja wersja z cienkim pędzelkiem wymaga sporej uwagi przy aplikacji. Moim zdaniem jednak efekt, jaki dzięki French Affair uzyskuję na paznokciach, jest wart każdej minuty spędzonej na malowaniu. Piękny, piękny i jeszcze raz piękny :) A co Wy o nim myślicie?






piątek, 21 marca 2014

PAT&RUB Otulające masło do ciała

Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że naturalna pielęgnacja mi służy. Uwielbiam te niesyntetyczne zapachy oraz wolne od sztucznych barwników, parabenów czy oleju mineralnego składy. Świetnie czuję się też ze świadomością, że moja pielęgnacja pozostaje w zgodzie z naturą. Produkty marki PAT&RUB poznałam jakiś czas temu i od tamtej pory zawsze mam coś od nich w łazience. Z okazji piątych urodzin marka wypuściła dwie linie limitowane - orzeźwiającą i otulającą. Parę dni temu zdenkowałam masło z serii otulającej, zatem czas na recenzję.



Według producenta masło, dzięki bogactwu roślinnych maseł i olejów nawilża, natłuszcza i odbudowuje naturalną równowagę hydrolipidową nawet bardzo suchej skóry. Efekty są zauważalne już po pierwszym użyciu. Ma konsystencję lekkiego, tortowego kremu. Doskonale się wchłania i pozostawia na skórze nietłusty film ochronny. Pachnie relaksująco naturalnym aromatem wanilii, cytryny i karmelu. Słodki, otulający ekoaromat relaksuje zmysły i rozleniwia. Nadaje się do stosowania od stóp po dekolt.
Kompozycja:
  • masło shea* – nawilża i zmiękcza,
  • masło kakaowe* – natłuszcza i uelastycznia skórę, łagodzi podrażnienia,
  • masło oliwkowe* – wygładza i koi,
  • olej babassu* – uelastycznia, nawilża, jest naturalnym filtrem UV,
  • squalane* (z oleju oliwkowego) – nawilża,
  • ekstrakt z cytryny* – działa ujędrniająco i przeciwzapalnie,
  • naturalna witamina E* – wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża,
  • gliceryna roślinna* – nawilża,
  • inne roślinne substancje natłuszczające i nawilżające*;
*surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym


Moja skóra po zimie, mimo stosowania porządnych smarowideł, jest w średniej kondycji, pojawiły się nawet miejscowe przesuszenia. Mam w zapasie kilka maseł, jednak jakoś tak odruchowo sięgnęłam po PAT&RUB i... to był właściwy wybór. Otóż stosowałam ten specyfik przez około 1,5 miesiąca - ta tyle wystarczyło mi opakowanie. W tym czasie skóra zdążyła się zregenerować, delikatnie ujędrnić, jak również stała się bardziej elastyczna i nawilżona. Masło szybko wchłaniało się w skórę, pozostawiając na niej delikatną, ochronną warstwę. Zapach zdecydowanie umilał mi stosowanie tego preparatu - wyczuwałam delikatna wanilię, karmel i cytrynę. Dzięki tej ostatniej aromat nie był mdły, lecz przyjemnie otulał. Konsystencja również bez zarzutu. Co do opakowania to jest to plastikowy, poręczny słoik z zakrętką. Pod zakrętką kryło się dodatkowe zabezpieczenie w formie folii aluminiowej. Pragnę również uspokoić wielbicielki serii otulającej - ta linia na stałe pozostaje w asortymencie PAT&RUB.
250 ml masła kosztuje w sklepie internetowym PAT&RUB 69,00 zł, przy czym warto łapać okazje, o które we wspomnianym sklepie bardzo łatwo.

INCI: Aqua, Butyrospermum Parkii , Caprylic/Capric Triglyceride, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Orbignya Oleifera Seed Oil, Citrus Limon (Lemon) Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Olive (Olea Europaea) Oil, Hydrogenated Olive Oil, Myristyl Myristate, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Squalane, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Citral, D-Limonene, Linalool.

wtorek, 18 marca 2014

Sukin Moisture restoring shampoo and conditioner

Jakiś czas temu przyleciały do mnie z Australii, za sprawą mojej Mamy oczywiście, tamtejsze kosmetyki naturalne marki Sukin. Główny slogan marki, który stanowi "Skincare that doesn’t cost the earth™" w pełni wpisuje się w mój kosmetyczny światopogląd. Kosmetyki tego australijskiego producenta nie zawierają w swych składach SLS, SLES, sztucznych substancji zapachowych, pochodnych zwierzęcych, żrących detergentów, glikolu propylenowego, sztucznych barwników, parafiny czy parabenów. Sukin ma w swej ofercie pięćdziesiąt kosmetyków do pielęgnacji ciała, twarzy i włosów, stworzonych dla różnych potrzeb. Mnie w udziale przypadł nawilżający krem do twarzy, peeling do twarzy, glinkowa maska oczyszczająca i przywracający nawilżenie duet szamponowo-odżywkowy do włosów, o którym dziś właśnie :)
 
 
Szampon i odżywkę otrzymujemy w butelkach z miękkiego, cienkiego plastiku, zamykanych na klik. O ile szampon bez problemu wydobędziemy z butelki, to z gęstą odżywką jest już gorzej. Ostatnim razem, gdy produktu było już mniej niż połowa, musiałam strasznie mocno potrząsać opakowaniem, a i tak w końcu użyłam innej odżywki, stawiając Sukin do góry nogami celem spłynięcia produktu do ujścia. W mojej ocenie opakowania mają miły dla oka wygląd, wszystko jest ładnie opisane i wyjaśnione.
Zacznijmy zatem od szamponu. Otóż mój egzemplarz przeznaczony jest do włosów suchych i zniszczonych. Co prawda moja czupryna, której nie farbuję, nie jest bardzo sucha, niemniej jednak takie szampony z reguły jej służą. W składzie znajdziemy sok z aloesu, wyciąg z kwiatu rumianku, olejek z owoców dzikiej róży, olejek ze skórki tangerynki, mandarynki i lawendy, ekstrakt ze skrzypu, a nawet ekstrakt z wanilii, także na bogato. No właśnie, dla moich włosów chyba jednak zbyt bogato. Otóż czy myłam włosy raz czy dwa razy z kolei, nakładałam odżywkę czy pomijałam ten krok, moje włosy były jakby niedomyte, oklapnięte i zupełnie bez życia. Szkoda, bo skład szamponu prezentuje się imponująco, ale widać jest skierowany do mocno przesuszonej i zniszczonej czupryny. Szampon pachnie lekko ziołowo, ciepło, delikatnie waniliowo, jest bezbarwny.
Przechodząc kolejno do odżywki z tej samej, przywracającej nawilżenie linii, muszę stwierdzić, że to miód na moje włosy :) Ale zacznijmy od składu. Znajdziemy tutaj, tak jak i w szamponie, sok z aloesu, olej sezamowy, masło shea, ekstrakt z kwiatu rumianku, ekstrakty z pokrzywy, łopianu i skrzypu, olejek z kiełków pszenicy, olejek jojoba, olejek z owoców dzikiej rózy ekstrakt z nasion grapefruta, olejek ze skórki tangerynki i mandarynki, olejek lawendowy czy ekstrakt z wanilii. Tak jak wspomniałam wyżej, odżywka świetnie działa na moje kosmyki - ładnie je nawilża, wygładza i dyscyplinuje, nie obciążając ich przy tym. Stosowałam również ten specyfik jako maskę i sprawdziła się równie dobrze, jak w roli odżywki. Odżywka pachnie tak samo jak szampon, z tym, że jest biaława i gęsta.
Ceny szamponu i odżywki Sukin w Adelaidzie to 7,95 $/sztuka czyli jakieś 22 złote. Jednak dla Australijczyków taka cena to drobnostka, a mając na uwadze naturę w świetnym wydaniu, używają takich kosmetyków na potęgę.
Co do dostępności kosmetyków marki Sukin w Polsce to trafiłam swego czasu na stronę, która sprowadza kosmetyki tej marki na zamówienie, przy czym ceny stanowiły średnio dwukrotność cen australijskich, a szkoda, bo z wielką chęcią przetestowałabym oczyszczający szampon do włosów czy odżywkę z proteinami.
Znacie australijskie kosmetyki marki Sukin? Polecacie coś konkretnego?

 

niedziela, 16 marca 2014

Essie Go Ginza

Jako, że wiosna powoli jawi nam się za oknem, porzuciłam chwilowo ciemne barwy na paznokciach na rzecz czegoś żywszego i weselszego. W ostatnim czasie nabyłam kilka buteleczek Essie, a pośród nich znalazł się kolor Go Ginza, pochodzący z ubiegłorocznej, wiosennej kolekcji Madison Ave Hue. Kolor jest świetny, według mnie to mocno rozbielony fiolet, który momentami w zależności od światła, jawi się jako róż. Sam producent opisuje go jako kolor kwitnącej wiśni. Dwie cienkie warstwy zapewniają dokładne krycie. Zapraszam zatem do oglądania :)
 

 



sobota, 15 marca 2014

Nówelaski

Dziś rano zdałam sobie sprawę z tego, że dawno nie pokazywałam na blogu, co nowego zasiliło moje kosmetyczne zbiory. Ostatni post tego typu opublikowałam 21 stycznia tego roku. W międzyczasie wpadło mi to i owo, zatem zapraszam Was do zerknięcia na kosmetyki, których recenzje pojawią się za jakiś czas a blogu.

 
Po pierwsze Clochee. To nowa, polska marka kosmetyków naturalnych z siedzibą w Szczecinie. Celem marki jest stworzenie jak najbardziej doskonałych kosmetyków, w pełni naturalnych, bezpiecznych i zdrowych. Clochee wykorzystuje siły drzemiące w naturze, roślinach i minerałach, pozostając w zgodzie ze środowiskiem. Kosmetyki nie zawierają szkodliwych substancji alergizujących (m.in. parabenów i innych konserwantów, oleju mineralnego i pochodnych ropy naftowej, silikonów, alkoholu, glikolu propylenowego, syntetycznych barwników i kompozycji zapachowej, PEG, SLES). Hasło marki to Nie odkładaj do jutra przyjemności, którą możesz mieć dzisiaj :) Używam Wygładzającego olejku do demakijażu i Łagodzącego toniku antyoksydacyjnego od kilku tygodni, recenzja niebawem. Zdradzę Wam jedynie, że olejek przepięknie pachnie.
 
 
Po drugie Essie. Głównie za sprawą Megdil, moja lakierowa kolekcja rośnie w zastraszającym tempie. Essie polubiłam za nietuzinkowe kolory, dobrą jakość lakierów i szybkie schnięcie. Moje lakierowe pudełko zasiliły w ostatnim czasie m.in. Beyond Cozy, Chubby Cheeks, Maximillian Strasse Her, Go Ginza, A Cute Above, Cute As A Button. French Affair czy We're In It Together.
 
 
Po udanej przygodzie z Maseczką z glinki migdał i szafran, skusiłam się na kolejną propozycję marki Orientana - balsam do ciała w kostce w wersji imbir i trawa cytrynowa.
 
 
Dzięki jednej z czytelniczek miałam okazję zaopatrzyć się w nieznane mi dotąd kosmetyki The Body Shop. Wybrałam scrub do ciała Cocoa i masło do ciała Orzech Brazylijski. Zapachy są cudne, mam nadzieję, że działanie będzie równie przyjemne.
 
 
Podczas ostatniej promocji -30% zorganizowanej przez markę Phenomé skusiłam się na małe zakupy celem "wiosennych porządków" z samą sobą - nabyłam scrub do dłoni In-A-Minute i pumeks do stóp Fresh Mint. Natomiast maska do twarzy Wrinkle Resist towarzyszy mi już od kilku tygodni.
 
 
Powyższe pudełeczko to wygrany u Siouxie Siouxe Box :) Zawartość pudełka na zdjęciu jest już nieco ogołocona - mama posiliła się dwoma kremami do twarzy Oilan, błyszczykiem do ust i płatkami kolagenowymi pod oczy.


Dzień kobiet zaowocował u mnie w dwa prezenty od Męża :) Otrzymałam wodę perfumowaną Chloé Chloé oraz róż Sugarbomb z Benefit Cosmetics.
 
 
Powyższy zestaw smakołyków PAT&RUB udało mi się upolować pod koniec stycznia w Sephorze.  Tonik, ekoAmpułkę 1 i pomarańczowy peeling do ust nabyłam za mniej niż cena samej ekoAmpułki, także myślę, że to był niezły zakup :)
 
 
I na koniec kolejne smakołyki od PAT&RUB. Masło Home SPA już niedługo będzie miało możliwość zaprezentowani swych właściwości na mojej suchej skórze. Na krem BBB miałam ochotę od dawna, no i w końcu udało się :) Morska sól do kąpieli z kozim mlekiem to nowość w szeregach marki PAT&RUB. Jeszcze dziś, a najdalej jutro mam zamiar pławić się w ciepłej kąpieli z z dodatkiem tej właśnie soli.
 
Znacie któryś z moich nowych nabytków? Coś zainteresowało Was szczególnie?

wtorek, 11 marca 2014

Yes To Carrots Exfoliating facial cleanser

Parę miesięcy temu zrezygnowałam z używania mechanicznych peelingów do twarzy. Moją decyzję podyktowały dające o sobie znać podczas mechanicznego złuszczania naczynka i wrażenie, że niby to to szoruje, ale nie na tym najbardziej mi zależy. Przerzuciłam się wtedy na enzymatyczne specyfiki, z którymi zresztą bardzo się polubiłam. W ostatnim czasie otrzymałam jednak w prezencie eksfoliujący czyścik do twarzy marki Yes To Carrots. Jako, że z marką znamy się nie od dziś, a mój peeling enzymatyczny Pharmaceris z serii A dobił dna, włączyłam do pielęgnacji właśnie wspomnianą emulsję/krem, który polski dystrybutor - Sephora tłumaczy jako Płyn (!) oczyszczająco-złuszczający do twarzy.

 
Na opakowaniu wykonanym z miękkiego plastiku, w którym mieści się 95 g kremu, znajdziemy informację, iż niewielką ilość produktu należy wmasować w wilgotną skórę twarzy, wykonać masaż trwający około jednej minuty, po czym spłukać całość ciepłą wodą. Czyścik można stosować codziennie. Peeling ma za zadanie odżywić skórę i delikatnie ją złuszczyć. Główne składniki aktywne preparatu, który w 96% stanowią składniki naturalne, to woda morska, sok z marchwi, woda aloesowa, olej jojoba, olej z awokado, olej słonecznikowy, sok z melona, olej z nasion marchwi, ekstrakt z dyni, miód czy odpowiadający za złuszczanie martwego naskórka proszek z nasion moreli. Czyścik ma postać białego kremu, pachnie delikatnie, pudrowo, może nawet trochę mdło. Na plus postrzegam brak parafiny i SLS w składzie. 
 

Jak krem oczyszczająco-peelingujący sprawdził się na mojej suchej, wrażliwej cerze z kilkoma naczynkami? Otóż sprawdził się naprawdę świetnie, choć podczas pierwszego użycia miałam duszę na ramieniu. Dzięki dużej zawartości bardzo drobnego proszku z pestek moreli, produkt świetnie złuszcza martwy naskórek, czyniąc to jednak bardzo delikatnie. Natomiast zawarte w składzie oleje przyjemnie odżywiają i zmiękczają cerę, bez efektu natłuszczenia, co bardzo lubię. Używam tego specyfiku średnio dwa, trzy razy w tygodniu, co pozwala mi na utrzymanie twarzy w dobrym stanie. Dawno nie używałam takiego przyjemnego peelingu do twarzy, także jeśli nadarzy Wam się możliwość wypróbowania tego produktu, to serdecznie polecam. Myślę, że przy cerze mieszanej sprawdziłby się równie dobrze jak u mnie. Co do ceny to nie mam wiadomości, ale często można nabyć te produkty w Sephorze w promocyjnych cenach około 20-30 zł.

niedziela, 9 marca 2014

Essie Maximillian Strasse Her

Jakoś tak wypadło, że już druga niedziela z rzędu jest niedzielą pod znakiem postu lakierowego. Nie chcę tworzyć z tego żadnego cyklu, więc pozostawiam sprawę własnemu biegowi :)
Dziś pokażę Wam mój kolejny lakierowy nabytek z szafy Essie, a mianowicie Maximillian Stresse Her, który pochodzi z zeszłorocznej kolekcji wiosennej Madison Ave-Hue. Odcień lakieru jest bardzo ciekawy, szarość miesza się tutaj z przykurzoną zielenią, oliwką, a nawet niebieskością. Osobiście kojarzy mi się z zimowymi, śnieżnymi chmurami wiszącymi nisko na niebie. Na zdjęciach zobaczycie dwie cienkie warstwy Maximillian Stresse Her i warstwę topu Sally Hansen Insta Dri. Buteleczkę tego lakieru nabyłam stosunkowo niedawno, ale już zdążyłam ją bardzo mocno polubić za uniwersalność, klasę, dobre krycie i kolor, który przyciąga spojrzenia. Zapraszam do oglądania. P.S. Odcień skóry moich dłoni nie jest w rzeczywistości aż tak opalony, wydaje mi się, że to blogger wprowadził zmiany w kolorystyce zdjęć.
 
 




czwartek, 6 marca 2014

Alverde Krem do ciała migdał i róża herbaciana

Moje zapasy kosmetyków z drogerii DM, przywiezione przez rodziców z Bułgarii, dobijają dna. W zapasie mam jeszcze masło do ciała Balea i krem do rąk Alverde. Z jednej strony ubolewam nad tym faktem, ale z drugiej jednak cieszę się na myśl, że trzeba będzie te zapasy uzupełnić :) Dziś zapraszam na kilka słów o kremie do ciała migdał i róża herbaciana od Alverde.



Na tubie z miękkiego tworzywa sztucznego, w której zamknięto 200 ml produktu, znajdziemy informację, iż formuła kremu z masłem shea i olejem migdałowym z ekologicznych upraw pielęgnuje bardzo suchą skórę. Bogata formuła nawilżająca o zapachu migdałów i drobnych róż herbacianych daje długotrwałą ochronę i pozostawia skórę miękką i gładką.

 
Krem ma dość gęstą konsystencję, ale w miarę szybko się wchłania. Nie bieli skóry, ale pozostawia na niej delikatnie tłustawy film, także dobrze jest odczekać chwilę przed ubraniem się. Kwestia, która najbardziej mnie urzekła mnie w tym kosmetyku to zapach - delikatny różano-migdałowy, naturalny bez cienia chemii. Po prostu piękny. Co do samego działania to nie odnotowałam tutaj jakiś spektakularnych efektów. Krem działa poprawnie, nie robi krzywdy, nie wysusza, ale też nie nawilża wystarczająco mojej suchej skóry. Stosuję go codziennie rano, jednak w niewielkiej ilości w obawie przed pobrudzeniem ubrań. Krem jest dość wydajny, stosuję go już od jakiegoś miesiąca i mam wrażenie, że zużyłam połowę opakowania. Plusem kremu jest też jego naturalny skład, nie uświadczymy tutaj m.in. parafiny. Myślę, że kosmetyk byłby idealny dla osób z normalną skórą, a za cenę około 12 zł jest warty wypróbowania.
 
 
INCI: Aqua, Glycine Soja Oil*, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Alcohol*, Cetearyl Alcohol, Myristyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter*, Olea Europaea Fruit Oil*, Glyceryl Stearate Citrate, Xanthan Gum, Prunus Amygdalus Dulcis Oil*, Theobroma Cacao Seed Butter*, Prunus Amygdalus Dulcis Seed Extract*, Rosa Damascena Flower Water*, Calendula Officinalis Flower Extract*, Tocopheryl Acetate, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Limonene**, Linalool**, Geraniol**, Citronellol**, Citral**
* ingredients from certified organic agriculture
** from natural essential oils

wtorek, 4 marca 2014

PAT&RUB Hipoalergiczny scrub cukrowy

Czy czujecie w powietrzu nadchodzącą wielkimi krokami wiosnę? Mnie takie uczucie towarzyszy już od paru dni :) W związku z tym chciałabym Wam dziś przedstawić świetny peeling do ciała, który pachnie iście wiosennie. Zapraszam na recenzję Hipoalergicznego scrubu do ciała polskiej marki PAT&RUB.
 

Producent wskazuję, iż korzystając z serii hipoalergicznej, nawet wrażliwa skóra może korzystać z intensywnej i aromatycznej pielęgnacji. Kosmetyki naturalne z serii hipoalergicznej zostały opracowane tak, aby zminimalizować ryzyko wystąpienia reakcji alergicznych. Hipoalergiczny scrub do ciała delikatnie złuszcza, ekspresowo nawilża i poprawia wygląd skóry. Dzięki cukrowemu peelingowi skóra staje się miękka, gładka i ujędrniona. Preparat pięknie wygląda i pachnie. Kryształki cukru złuszczają skórę delikatnie, a przy okazji mają działanie nawilżające, dlatego są odpowiednie nawet dla skóry wrażliwej i skłonnej do podrażnień. Po użyciu scrubu w kąpieli skóra nie potrzebuje dodatkowo balsamu ani masła do ciała. Hipoalergiczny scrub do ciała zawiera naturalny filtr UV. Kosmetyk pachnie świeżo - śródziemnomorską roślinnością i wiosennie. Zastosowana kompozycja zapachowa jest hipoalergiczna. Dodaje aromatycznej przyjemności pielęgnacyjnym zabiegom. 
 
Kompozycja:
  • kryształki cukru trzcinowego*– złuszczają martwy naskórek, wygładzają skórę,
  • oliwa i masło z oliwek* – wygładzają i koją,
  • masło shea* – nawilża i zmiękcza
  • olej babassu* – uelastycznia, nawilża, jest naturalnym filtrem UV,
  • masło z awokado* – natłuszcza i regeneruje, chroni przed czynnikami zewnętrznymi np. promieniami słonecznymi,
  • masło kakaowe* – uelastycznia i koi podrażnienia,
  • wosk pszczeli* – uelastycznia i zmiękcza,
  • naturalna witamina E* – wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża,
  • inne roślinne substancje natłuszczające i nawilżające*.
*surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym
 
Peeling znajduje się w plastikowym, zakręcanym słoiku, zabezpieczonym dodatkowo folią. Moja wersja to 450 ml, ale aktualnie opakowanie mieści 500 ml scrubu. Całość prezentuje się przyjemnie i elegancko. Opakowanie jest bardzo poręczne i praktyczne, można zużyć produkt do samego końca. Konsystencja gęsta, bezproblemowo nabiera się na dłoń i gładko sunie po wilgotnym ciele, usuwając martwy naskórek. Co ważne peeling przyjemnie trzyma się ciała i nie osypuje się na dno wanny czy prysznica. Producent zaleca też, aby zabieg złuszczania zakończyć 15-minutową kąpielą celem  aby wchłonięcia przez skórę większej ilości cennych składników odżywczych z olejków i maseł, które zawiera scrub. Zapach faktycznie jest świeży, wiosenny, ale ja wyczuwam również nuty słodkawe. Niektórzy twierdzą, że zapach jest nieco męski i w sumie coś w tym jest. Osobiście aromat serii hipoalergicznej bardzo mi odpowiada, a aktualnie przywołuje na myśl zapach wiosennego, ciepłego powietrza. Ciało po użyciu peelingu jest wypielęgnowane - skóra staje się miękka, delikatnie zaróżowiona, ukojona i odżywiona. Scrub pozostawia na ciele tłustawą otoczkę, która wchłania się jednak błyskawicznie. Osobiście po zabiegu złuszczania aplikuję na ciało jeszcze dodatkowo masło bądź olejek. Strasznie lubię ten peeling, to moje drugie i wiem, że nie ostatnie opakowanie. Według mnie to najlepsza pozycja wśród peelingów PAT&RUB. Polecam z tej serii również balsam do ciała, o którym pisałam TUTAJ.
Hipoalergiczny scrub do ciała kosztuje w regularnej cenie 79,00 zł. Podkreślam, że warto jednak polować na promocje w sklepie internetowym producenta czy stacjonarnie w Sephorze.
 
 
     
 
INCI: Sucrose, Caprylic/Capric Triglyceride, Olive (Olea Europaea) Oil, Orbignya Oleifera Seed Oil, Decyl Cocoate, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Cera Alba, Glyceryl Stearate, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Olive (Olea Europaea) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glyceryl Caprylate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Parfum.


niedziela, 2 marca 2014

Essie Chubby Cheeks

Moja sympatia do lakierów Essie nabiera coraz większych rumieńców, co obfituje w coraz to nowe egzemplarze w moim zbiorze. W ostatnim czasie nabyłam w sieci kilka buteleczek, m.in. bardzo wdzięczną czerwień o wesołej nazwie Chubby Cheeks. Z dokładnym określeniem koloru mam niemały problem - w zależności od pory dnia, a co za tym idzie światła, dostrzegam tutaj koral, kroplę malinowego różu, pomarańcz i ceglastą czerwień. Sam producent określa kolor lakieru jako kremowy, jasny czerwono-pomarańczowy zachód słońca. Co do wykończenia to jest ono żelowe, delikatnie przezroczyste, w związku z czym do pełnego krycia potrzebne były trzy warstwy, które wyschły migiem! Zostawiam Was w takim razie ze zdjęciami, które niestety nie oddają prawdziwego uroku tego lakieru, aparat wychwycił głównie pomarańcz i czerwień, a szkoda. Ciekawskich odsyłam na bloga Megdil KLIK, gdzie możecie zerknąć na Chubby Cheeks w jej wydaniu.
Dajcie znać w komentarzach, jak Wam się widzi taka wariacja na temat czerwieni.
 







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
SZABLON BY: PANNA VEJJS.