Luty minął mi błyskawicznie, dosłownie nie wiem kiedy nastał marzec. Pisałam już kilkukrotnie, że czekam na wiosnę z utęsknieniem! Nie mogę się doczekać ciepłych i słonecznych dni. Jednak mimo tego, że luty zleciał raz, dwa, w moim kosmetycznym światku pojawiło się pięciu ulubieńców. Jak zawsze pielęgnacja górą, ale i w makijażu coś się znalazło, zapraszam!
Tonik/mgiełka Róża Damasceńska od Iossi (50 ml/49 zł) KLIK towarzyszył mi przez ostatnie dwa i pół miesiąca (aplikacja rano i wieczorem), dziś się skończył. To w 100% naturalny tonik z róży damasceńskiej o kuszącym, niedrażniącym zapachu... róży :)
Przywraca naturalne ph skóry, odświeża i skutecznie zmywa resztki makijażu.
Wzmacnia naczynia krwionośne, pozostawiając skórę miękką, gładką i
nawilżoną. Działa antyseptycznie, koi i łagodzi podrażnienia wrażliwej
skóry. Poprawia koloryt i delikatnie niweluje zmarszczki. Przygotowuje skórę do
nałożenia olejku lub kremu. U mnie właśnie świetnie współgrał z olejkiem. Dedykowany jest do każdego typu cery, ze szczególnym wskazaniem na suchą i naczyniową. Producent postarał się o idealny aplikator, który dozuje mgiełkę. Jeśli lubisz delikatny zapach róży i poszukujesz w tego typu produktach dozy nawilżenia to ten tonik jest dla Ciebie!
INCI: Rosa damascena (Rose) Flower Water
INCI: Rosa damascena (Rose) Flower Water
Kolejny ulubieniec to Brazylijski, relaksujący olej pod prysznic marki EC Lab. Wracam do niego co jakiś czas, stosuję też inne wersje tego preparatu. Wysoka zawartość naturalnych olei (ponad 10%) zapewnia odpowiednie nawilżenie i natłuszczenie skóry ciała, dzięki czemu nie trzeba po kąpieli używać mleczka lub balsamu, mówię to ja - suchar. Wchodzące w jego skład - organiczny olej ze słodkich migdałów, organiczny olej z ziaren kakaowca, ekstrakt wanilii – nawilżają, tonizują, ujędrniają lekko skórę ciała, relaksują i poprawiają nastrój. Olej ma delikatną, kremową teksturę i genialny zapach - czuję tu migdały i wanilię w tle. Mój prysznicowy ulubieniec od dłuższego czasu!
Wiele razy podkreślałam, że jestem kremowym maniakiem - uwielbiam kremy do rąk i zużywam je w ilościach hurtowych! Ostatnio towarzyszy mi nowość marki Clochee czyli Lekki odżywczy krem do rąk (250 ml/86 zł) KLIK. Ten lekki, aksamitny krem powstał na bazie ekologicznego oleju i masła shea
oraz naturalnych wyciągów roślinnych. Silnie wygładza i odżywia
wymagające, również zniszczone dłonie. Rozjaśnia i ujednolica koloryt
skóry. Pozostawia lekki film chroniący przed negatywnym działaniem
czynników zewnętrznych, który absolutnie nie jest kłopotliwy. Wyjątkowo delikatna konsystencja nadaje się do
codziennego, częstego używania. Sama właśnie stosuję ten specyfik w ciągu dnia, bo szybko się wchłania i pięknie, świeżo pachnie, jakby herbatą, w każdym bądź razie wyjątkowo ładnie. No i butelka z pompką, to świetne ułatwienie i szybka aplikacja. Krem jest piekielnie wydajny, używam go kilkukrotnie w ciągu dnia od miesiąca, a zużyłam około 1/4 opakowania. Podsumowując, Clochee wypuściło kolejny, genialny produkt, który świetnie dba o skórę dłoni. Do tego duża pojemność i pompka czyli mamy komplet i pełnię zadowolenia!
INCI: Aqua**, Caprylic/Capric
Triglyceride**, Glycerin**, Polyglyceryl-3
Methylglucose Distearate*, Cetearyl Alcohol**, Glyceryl
Stearate SE*, Camelia
Sinensis Extract**, Citrus Medica
Limonum Extract**, Propanediol, Salvia Sclarea
Extract, Allantoin***, Vitis Vinifera
Seed Oil**, Butyrospermum
Parkii (Shea) Butter*, Panthenol***, Alcohol***, Tocopherol*, Ascorbyl
Palmitate***, Ascorbic Acid***, Citric Acid***, Sodium
Benzoate***, Potassium
Sorbate***, Dehydroacetic
Acid****, Benzyl Alcohol*, Parfum***.
*Certified ingredients, ** Natural Raw Material, *** Approved for natural cosmetics.
Organique to marka, którą znam od dawna, ale dopiero ostatnio coraz mocniej zagłębiam się w jej asortyment. Parę miesięcy temu kupiłam podczas promocji trzy produkty z Serii Łagodzącej z kozim mlekiem i ekstraktem z liczi: peeling, masło i serum. Masło zużyłam już dawno, było genialne i wiem, że wrócę do niego na pewno. Serum i peeling mam w użyciu. Peeling do ciała stanowi pierwszy etap terapii łagodzącej, polecanej
szczególnie dla skóry wrażliwej. Nasycony odżywczymi olejami, zapewnia
wygładzenie i delikatne natłuszczenie. Kryształki cukru masują i
złuszczają zrogowaciały naskórek, dobrze "trzymając się skóry". Ekstrakty roślinne zapewniają ochronę i
zapobiegają podrażnieniom. Skóra po peelingu nabiera blasku, jest
miękka, gładka i pachnąca (pudrowo-świeże nuty), a co najważniejsze - nie wymaga dodatkowej aplikacji masła/balsamu. Peeling ma mocno zbitą konsystencję, dzięki czemu jest bardzo wydajny. Jeśli jeszcze nie znasz tego produktu to najwyższy czas, aby to nadrobić!
Na koniec coś do makijażu czyli MAC Powder Blush w odcieniu Melba i wykończeniu matte. Producent charakteryzuje go jako delikatna, koralowa brzoskwinia i zgadzam się z tym w pełni. To mój pierwszy róż od MAC i w sumie jestem z niego bardzo zadowolona. Ciężko zrobić sobie nim krzywdę, jest bardzo uniwersalny i działa trochę jak różo-brązer. Mam wrażenie jakby na twarzy wypadał nieco ciemniej niż w opakowaniu, nieco bardziej brązerowo właśnie. Jest zupełnie matowy, leciutko pyli przy aplikacji. Świetnie trzyma się na policzkach, nie blaknie, pięknie ożywia lico, co teraz jest u mnie bardzo pożądane. Wydajność jest niesamowita, używam go od kilku miesięcy bez przerwy, a zużycie jest minimalne! Lubię, lubię, lubię i mam ochotę na więcej róży tej marki!
To by było na tyle. Znasz moich ulubieńców lutego? Co ciekawego zaskoczyło Cię pozytywnie w lutym?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz